Dobiegłem do mety, choć bliski byłem rezygnacji (39)00:19:07
zwiń opis video
pokaż opis video
Dodał: Jednoslad-pl
Po raz kolejny udowadniam sobie, że nie warto się poddawać. Nawet jeśli po drodze wszystko jest nie tak. Pomimo ataku paniki, pomylenia trasy czy utraty kamery. Wszystko w 73 minutach walki na triathlonie.
Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/
Cześć.
Tutaj Leszek.
Miało być wideo, ale w sumie będzie podcast. Zacząłem montować niedzielną relację z mojego triathlonu w Elblągu, gdzie znowu przekonałem się o tym, że po drodze, naprawdę wiele różnych rzeczy może pójść nie tak, ale jednak mimo to, nie warto się zniechęcać: i w sporcie, i w życiu i w domu, w każdym tym obszarze, nawet, jeżeli zdarzy nam się potknąć, pomylić drogi, będzie trzeba zawrócić, to jednak mimo wszystko, warto jest zawsze walczyć do końca. Pomimo tego, że naprawdę, pojawiają się u mnie, bardzo często, głosy, pytania: po co? No właśnie. A potem znowu udowadniam sobie, że warto było zagłuszać to pytanie i nie odpowiadać sobie na nie, tylko, po prostu, lecieć dalej.
Wiecie jak było w ubiegłą niedzielę?
Ja obudziłem się w dniu startu i już wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Nie wiem, z jakiego powodu. Czasami mam tak, że taki ogólny poziom lęku, czy też stresu, pewnego dnia będzie wyższy niż wczoraj i niż jutro. Nie mam na to kompletnie wpływu. Jedyne, co mogę zrobić to dbać o odpowiednią ilość snu, nie przejadać się, ponieważ to też obciąża nasz organizm, przez co, moim zdaniem, ciężej się regeneruje, takie są moje osobiste obserwacje. Czasami to wynika po prostu z nie takiego ciśnienia, czy z nie takiej pogody, czasami zdarzy się nam wstać lewą ręką albo nogą. Różnie to w życiu bywa, i nie zawsze, i nie codziennie jest idealnie. Jednego dnia, przed zawodami, absolutnie się nie przejmuję, czuję lekki stres, taki delikatnie mnie motywujący, determinujący do tego żeby się bardziej postarać albo bardziej skoncentrować, a czasami pojawia się lęk, który jest wręcz paraliżujący, sprawiający, że po prostu, od samego rana trzęsą mi się nogi i to nie jest, tylko i wyłącznie przenośnia. To jest dosłowne zjawisko, które się u mnie pojawja naprawdę trzęsą mi się nogi ze strachu. I tak było też w niedzielę. Ja wiedziałem chwilę przed startem, przed wejściem do tej wody, że nie będzie łatwo, że to będzie jeden z trudniejszych startów i to była pierwsza taka myśl, która się pojawiła tego dnia: po co, Leszek, po co? Daj sobie spokój chłopie, wracaj do domu. Ale wiem, że gdybym sobie chociaż raz pozwolił na to żeby odpuścić to za każdym następnym razem przychodziłoby mi to łatwiej i tego się boję.
Pojawił się pierwszy gong, pierwszy dzwonek i wskoczyłem do tej wody. Chwilę później ktoś, dosłownie, wskoczył mi na głowę, troszeczkę mnie podtopił a potem już było tylko gorzej. Po pierwszych 100 m musiałem się zatrzymać, ponieważ przechodził przeze mnie atak paniki, to coś co nie zdarza się zawsze i coś, co nie miało już miejsca od dawna, ale akurat tego dnia się pojawiło, bo strach, lęk, agorafobia i każde tego typu zaburzenie, atakuje wtedy, kiedy jesteśmy najbardziej osłabieni. To jest wstrętna choroba. Ona zawsze znajduje najmniej odpowiedni moment do tego, żeby zaatakować, bo atakuje w najmniej oczekiwanej chwili. Wtedy, kiedy będzie nam najtrudniej z tym walczyć. To trwało może 30 s, może minutę, gdzie faktycznie musiałem uciekać od ludzi gdzieś na bok, położyć się na plecy, wziąć kilka głębokich oddechów i powiedzieć temu atakowi paniki: ok, bierz mnie.
To jest taka moja technika walki z tym lękiem. Powinienem pozwolić sobie na to, żeby on przyszedł, zaatakował mnie z całą swoją stanowczością, sparaliżował moje ciało, mój umysł, po chw
Jeśli ten podcast okazał się dla Ciebie przydatny, a chcesz wesprzeć moją działalność to zapraszam do mojego sklepu na https://www.prawie.pro oraz Instagram: https://www.instagram.com/prawie_pro/
Cześć.
Tutaj Leszek.
Miało być wideo, ale w sumie będzie podcast. Zacząłem montować niedzielną relację z mojego triathlonu w Elblągu, gdzie znowu przekonałem się o tym, że po drodze, naprawdę wiele różnych rzeczy może pójść nie tak, ale jednak mimo to, nie warto się zniechęcać: i w sporcie, i w życiu i w domu, w każdym tym obszarze, nawet, jeżeli zdarzy nam się potknąć, pomylić drogi, będzie trzeba zawrócić, to jednak mimo wszystko, warto jest zawsze walczyć do końca. Pomimo tego, że naprawdę, pojawiają się u mnie, bardzo często, głosy, pytania: po co? No właśnie. A potem znowu udowadniam sobie, że warto było zagłuszać to pytanie i nie odpowiadać sobie na nie, tylko, po prostu, lecieć dalej.
Wiecie jak było w ubiegłą niedzielę?
Ja obudziłem się w dniu startu i już wiedziałem, że to nie jest mój dzień. Nie wiem, z jakiego powodu. Czasami mam tak, że taki ogólny poziom lęku, czy też stresu, pewnego dnia będzie wyższy niż wczoraj i niż jutro. Nie mam na to kompletnie wpływu. Jedyne, co mogę zrobić to dbać o odpowiednią ilość snu, nie przejadać się, ponieważ to też obciąża nasz organizm, przez co, moim zdaniem, ciężej się regeneruje, takie są moje osobiste obserwacje. Czasami to wynika po prostu z nie takiego ciśnienia, czy z nie takiej pogody, czasami zdarzy się nam wstać lewą ręką albo nogą. Różnie to w życiu bywa, i nie zawsze, i nie codziennie jest idealnie. Jednego dnia, przed zawodami, absolutnie się nie przejmuję, czuję lekki stres, taki delikatnie mnie motywujący, determinujący do tego żeby się bardziej postarać albo bardziej skoncentrować, a czasami pojawia się lęk, który jest wręcz paraliżujący, sprawiający, że po prostu, od samego rana trzęsą mi się nogi i to nie jest, tylko i wyłącznie przenośnia. To jest dosłowne zjawisko, które się u mnie pojawja naprawdę trzęsą mi się nogi ze strachu. I tak było też w niedzielę. Ja wiedziałem chwilę przed startem, przed wejściem do tej wody, że nie będzie łatwo, że to będzie jeden z trudniejszych startów i to była pierwsza taka myśl, która się pojawiła tego dnia: po co, Leszek, po co? Daj sobie spokój chłopie, wracaj do domu. Ale wiem, że gdybym sobie chociaż raz pozwolił na to żeby odpuścić to za każdym następnym razem przychodziłoby mi to łatwiej i tego się boję.
Pojawił się pierwszy gong, pierwszy dzwonek i wskoczyłem do tej wody. Chwilę później ktoś, dosłownie, wskoczył mi na głowę, troszeczkę mnie podtopił a potem już było tylko gorzej. Po pierwszych 100 m musiałem się zatrzymać, ponieważ przechodził przeze mnie atak paniki, to coś co nie zdarza się zawsze i coś, co nie miało już miejsca od dawna, ale akurat tego dnia się pojawiło, bo strach, lęk, agorafobia i każde tego typu zaburzenie, atakuje wtedy, kiedy jesteśmy najbardziej osłabieni. To jest wstrętna choroba. Ona zawsze znajduje najmniej odpowiedni moment do tego, żeby zaatakować, bo atakuje w najmniej oczekiwanej chwili. Wtedy, kiedy będzie nam najtrudniej z tym walczyć. To trwało może 30 s, może minutę, gdzie faktycznie musiałem uciekać od ludzi gdzieś na bok, położyć się na plecy, wziąć kilka głębokich oddechów i powiedzieć temu atakowi paniki: ok, bierz mnie.
To jest taka moja technika walki z tym lękiem. Powinienem pozwolić sobie na to, żeby on przyszedł, zaatakował mnie z całą swoją stanowczością, sparaliżował moje ciało, mój umysł, po chw
więcej
Komentarze
Nasz serwis wykorzystuje pliki cookie (zobacz naszą politykę). Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz zmienić w ustawieniach Twojej przeglądarki. RODO - Informacje