Jaworzno mało znane Dziki Zachód?00:07:17
zwiń opis video
pokaż opis video
Dodał: dlaCiebietv
Kiedy słyszymy określenie Dziki Zachód to nieodłącznie kojarzy nam się ono z westernami, Ameryką i kształtowaniem się państwa amerykańskiego, amerykańskiej tożsamości, kultury i popkultury. Sformułowanie to na tyle mocno weszło do tej ostatniej, że do dzisiaj używane jest w różnych kontekstach i znaczeniach.
I tak na przykład Dzikim Zachodem nazywano część północnego śródmieścia powojennej Warszawy (usytuowanej na zachód od PKiN-u), gdzie zabudowa była chaotyczna, niespójna, a co rusz walały się sterty gruzu, pomiędzy którymi powstawały pierwsze bloki wszystko to zaś przypominało jedną wielką prowizorkę, eksplorowaną i zasiedlaną ponownie po wojnie. Dzisiaj rzecz jasna określenie takie nie jest już powszechnie używane. W naszej historii dzikim zachodem określano także tzw. Ziemie Odzyskane, czyli obszary m.in. Śląska, Ziemi Lubuskiej czy Pomorza Zachodniego, które po zakończeniu II wojny światowej przyłączone zostały do Polski. Względem Polski międzywojennej był to rzeczywiście zachód. A dlaczego dziki? Ano dlatego, że przesiedleńcy z odebranych Polsce wówczas Kresów Wschodnich zasiedlali obszary odzyskane, przy jednoczesnym, przymusowym wysiedlaniu stamtąd Niemców. Bardzo często więc całe gospodarstwa, pola, domy, zabudowania gospodarskie stały puste, a przesiedleńcy zajmowali je spontanicznie, stając się finalnie ich właścicielami. Owa migracja więc i podbój przypominała więc ów tytułowy dość dziki zachód.
Co ciekawe jednak tereny odzyskane zaludniane były nie tylko przez przesiedleńców z kresów. Niejeden mieszkaniec Polski właściwej, tej, nazwijmy to rdzennej, dał się skusić perspektywą przejęcia dużego gospodarstwa i ziemi za darmo i to w majestacie prawa. Byli i tacy, którzy nie podjęli tego ryzyka, wychodząc z założenia, że prędzej czy później Niemcy wrócą. Pamiętam, jak mama mojego taty opowiadała, że dziadek chciał jechać na zachód (zrobiła tak jedna z jego sióstr). Sam był zresztą repatriantem z zachodniej Ukrainy. Babcia jednak nie chciała o tym słyszeć. Byli jednak tacy, którzy to wyzwanie podjęli. Byli to także mieszkańcy powiatu chrzanowskiego, także mieszkańcy powojennego Jaworzna.
Finalnie chciałoby się powiedzieć, że jaki kraj, taki dziki zachód. Czy jednak teren samego Jaworzna mógłby być traktowany jako swego rodzaju dziki zachód. W pewnym sensie tak. Oczywiście nigdy w historii naszego miasta nie pojawiła się taka nazwa miejscowa, niej czy bardziej formalna, ale pewien kontekst jest. Właśnie po wojnie bowiem, w ramach szeroko zakrojonej industrializacji i urbanizacji, na teren naszego miasta zaczęły napływać rzesze tych, którzy tutaj postanowili zacząć nowe życie. Do dzisiaj zdecydowana większość populacji naszego miasta to ludność napływowa lub ich potomkowie, którzy przybyli tutaj głównie z gór, z kieleckiego, czy po prostu ze wschodu Polski. Z geograficznego punktu widzenia byliśmy dla nich zachodem, ale czy dzikim? Po trochu tak. Ludzie przybywali do nas w sposób spontaniczny. Do dziś krążą legendy, jak to niejeden został przywieziony tutaj na furmance, skuszony pracą i mieszkaniem. Ludzie ci rozpoczynali w pewnym sensie podróż w nieznane. Szczególnie widoczne było to w latach 50. XX wieku. Był to czas, kiedy tuż przy centrum naszego miasta powstawało nowe osiedle mieszkaniowe (OTK), sama zaś kopalnia Tadeusz Kościuszko przechodziła rozbudowę na tyle spektakularną, że nazywaną ja przez jakiś czas Kościuszko Nowa. W tamtym wiec okresie rejon kopalni był jednym wielkim placem budowy. Wszędzie walały się materiały budowlane, ciągle jeździły ciężarówki i traktory, tu i ówdzie czaiły się potężne doły, gdzie gaszono wapno. Było tu mnóstwo robotników, będących specami w różnych dziedzinach. Najgłośniej było popołudniami i wieczorami, szczególnie po wypłacie, kiedy to pito tu i imprezowano na potęgę. Mało tego, gdy tylko zaczęto oddawać do użytku pierwsze mieszkania, wieczorami, kiedy było już ciemno, pojawiały się tutaj całe rodziny z dobytkiem, i wyłamując zamki w drzwiach, zajmowali lokum nielegalnie. Następnego dnia, rano, zjawiali się tutaj ludzie z kopalni wraz z funkcjonariuszami MO i wyrzucali dzikich lokatorów. Były przypadki, kiedy to samo lokum było na dziko zajmowane przez tę samą rodzinę kilkakrotnie. W związku z tym niejednokrotnie dochodziło tutaj do awantur, bijatyk i dantejskich scen. Do ostrych konfliktów dochodziło także pomiędzy lokatorami bloku czy klatki schodowej. Sytuacja uspokoiła się dopiero po kilku latach, kiedy to pod klucz oddano ostatnie mieszkanie, a sprawa formalnego kwaterunku czy przydziału została formalnie zapięta na ostatni guzik. Niemniej jednak był taki okres, że dla przybyszy ze wschodu byliśmy rzeczywiście zachodem, a i nieco dzikim także, choć zdecydowanie więcej dzikości było w nich niż w jaworznickich autochtonach.
Jarosław Sawiak
Materiał pochodzi ze strony https://www.jaw.pl
#jaworzno #jawpl
I tak na przykład Dzikim Zachodem nazywano część północnego śródmieścia powojennej Warszawy (usytuowanej na zachód od PKiN-u), gdzie zabudowa była chaotyczna, niespójna, a co rusz walały się sterty gruzu, pomiędzy którymi powstawały pierwsze bloki wszystko to zaś przypominało jedną wielką prowizorkę, eksplorowaną i zasiedlaną ponownie po wojnie. Dzisiaj rzecz jasna określenie takie nie jest już powszechnie używane. W naszej historii dzikim zachodem określano także tzw. Ziemie Odzyskane, czyli obszary m.in. Śląska, Ziemi Lubuskiej czy Pomorza Zachodniego, które po zakończeniu II wojny światowej przyłączone zostały do Polski. Względem Polski międzywojennej był to rzeczywiście zachód. A dlaczego dziki? Ano dlatego, że przesiedleńcy z odebranych Polsce wówczas Kresów Wschodnich zasiedlali obszary odzyskane, przy jednoczesnym, przymusowym wysiedlaniu stamtąd Niemców. Bardzo często więc całe gospodarstwa, pola, domy, zabudowania gospodarskie stały puste, a przesiedleńcy zajmowali je spontanicznie, stając się finalnie ich właścicielami. Owa migracja więc i podbój przypominała więc ów tytułowy dość dziki zachód.
Co ciekawe jednak tereny odzyskane zaludniane były nie tylko przez przesiedleńców z kresów. Niejeden mieszkaniec Polski właściwej, tej, nazwijmy to rdzennej, dał się skusić perspektywą przejęcia dużego gospodarstwa i ziemi za darmo i to w majestacie prawa. Byli i tacy, którzy nie podjęli tego ryzyka, wychodząc z założenia, że prędzej czy później Niemcy wrócą. Pamiętam, jak mama mojego taty opowiadała, że dziadek chciał jechać na zachód (zrobiła tak jedna z jego sióstr). Sam był zresztą repatriantem z zachodniej Ukrainy. Babcia jednak nie chciała o tym słyszeć. Byli jednak tacy, którzy to wyzwanie podjęli. Byli to także mieszkańcy powiatu chrzanowskiego, także mieszkańcy powojennego Jaworzna.
Finalnie chciałoby się powiedzieć, że jaki kraj, taki dziki zachód. Czy jednak teren samego Jaworzna mógłby być traktowany jako swego rodzaju dziki zachód. W pewnym sensie tak. Oczywiście nigdy w historii naszego miasta nie pojawiła się taka nazwa miejscowa, niej czy bardziej formalna, ale pewien kontekst jest. Właśnie po wojnie bowiem, w ramach szeroko zakrojonej industrializacji i urbanizacji, na teren naszego miasta zaczęły napływać rzesze tych, którzy tutaj postanowili zacząć nowe życie. Do dzisiaj zdecydowana większość populacji naszego miasta to ludność napływowa lub ich potomkowie, którzy przybyli tutaj głównie z gór, z kieleckiego, czy po prostu ze wschodu Polski. Z geograficznego punktu widzenia byliśmy dla nich zachodem, ale czy dzikim? Po trochu tak. Ludzie przybywali do nas w sposób spontaniczny. Do dziś krążą legendy, jak to niejeden został przywieziony tutaj na furmance, skuszony pracą i mieszkaniem. Ludzie ci rozpoczynali w pewnym sensie podróż w nieznane. Szczególnie widoczne było to w latach 50. XX wieku. Był to czas, kiedy tuż przy centrum naszego miasta powstawało nowe osiedle mieszkaniowe (OTK), sama zaś kopalnia Tadeusz Kościuszko przechodziła rozbudowę na tyle spektakularną, że nazywaną ja przez jakiś czas Kościuszko Nowa. W tamtym wiec okresie rejon kopalni był jednym wielkim placem budowy. Wszędzie walały się materiały budowlane, ciągle jeździły ciężarówki i traktory, tu i ówdzie czaiły się potężne doły, gdzie gaszono wapno. Było tu mnóstwo robotników, będących specami w różnych dziedzinach. Najgłośniej było popołudniami i wieczorami, szczególnie po wypłacie, kiedy to pito tu i imprezowano na potęgę. Mało tego, gdy tylko zaczęto oddawać do użytku pierwsze mieszkania, wieczorami, kiedy było już ciemno, pojawiały się tutaj całe rodziny z dobytkiem, i wyłamując zamki w drzwiach, zajmowali lokum nielegalnie. Następnego dnia, rano, zjawiali się tutaj ludzie z kopalni wraz z funkcjonariuszami MO i wyrzucali dzikich lokatorów. Były przypadki, kiedy to samo lokum było na dziko zajmowane przez tę samą rodzinę kilkakrotnie. W związku z tym niejednokrotnie dochodziło tutaj do awantur, bijatyk i dantejskich scen. Do ostrych konfliktów dochodziło także pomiędzy lokatorami bloku czy klatki schodowej. Sytuacja uspokoiła się dopiero po kilku latach, kiedy to pod klucz oddano ostatnie mieszkanie, a sprawa formalnego kwaterunku czy przydziału została formalnie zapięta na ostatni guzik. Niemniej jednak był taki okres, że dla przybyszy ze wschodu byliśmy rzeczywiście zachodem, a i nieco dzikim także, choć zdecydowanie więcej dzikości było w nich niż w jaworznickich autochtonach.
Jarosław Sawiak
Materiał pochodzi ze strony https://www.jaw.pl
#jaworzno #jawpl
więcej
Komentarze
Nasz serwis wykorzystuje pliki cookie (zobacz naszą politykę). Warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies możesz zmienić w ustawieniach Twojej przeglądarki. RODO - Informacje